z piaszczystej ścieżki życia
wznoszą się schody kręcone do nieba
nikną w chmurach, nie widać końca
wstąpiłem na te schody już dawno jako dziecko
najpierw wdrapywałem się powoli
niezgrabnymi nóżkami i rączkami trzymając się kamieni
potem w młodości wbiegałem po dwa stopnie
pod schodami rozpętała się straszliwa burza wojny
pękały kamienne szczeble
zawisłem nad przepaścią
z chmur wypłynęła postać Matki
porwały mnie jej ręce wyrwały z objęć śmierci
szedłem dalej krok po kroku
poprzez lata życia upadając i wstając
uparcie dążyłem do kresu w nieznanym
ukrytego w chmurach niewiedzy
jak długo szedłem nie wiem
kaleczyłem dłonie i stopy
znaczyłem krwią gorącą drogę
widziałem duchy czułem ich dotyk
stała się pustka beznadziejna
spadałem w ognie zda się bez ratunku
nagle światło rozdarła niebo
zajaśniało w duszy zalęknionej
znowu stanąłem na kamiennych schodach
aby iść do nikąd